Kamira
i Kurs Pozytywnego Myślenia
Kamira biegła krętym korytarzem. Alarm w telefonie właśnie wybrzmiewał ostatnim ogłuszającym akordem. „Pierwsze zajęcia i już spóźnienie” – pomyślała. „Chociaż chwila, w końcu to Kurs Pozytywnego Myślenia. – toczyła na bezdechu wewnętrzny monolog. – Może prowadzący będzie wyrozumiały i zauważy dobrą stronę tej sytuacji. Choćby taką, że mój pośpiech nie wyrządził nikomu krzywdy. Mogłam wpaść do niezabezpieczonej studzienki łamiąc kark robotnikowi grzebiącemu w kanale, mogłam zginąć pod kołami ciężarówki, wywołując atak serca kierowcy lub co gorsza wylać na kogoś moją karmelową latte ze Starbucks’a… Moje spóźnienie przyniesie zapewne chwilę samozadowolenia wszystkim, którzy oblepią mnie krytycznym spojrzeniem, gdy w końcu pojawię się w drzwiach. No właśnie, gdzie te cholerne drzwi?”.
Korytarz, którym biegła Kamira zdawał się nie mieć końca. Wił się raz w prawo, raz w lewo. Dość krzykliwy kanarkowy kolor ścian przełamywała co kilkanaście metrów szarość stalowych drzwi. Przy każdym wejściu do sali umieszczony był monitor wyświetlający nazwę pracowni i temat zajęć. Kamira zatrzymywała się przy każdym ekranie i zerkała na opisy:
„Dekatastrofizaja, czyli nie dramatyzuj.”
„Sytuacje kryzysowe, czyli jak radośnie dryfować w morzu łez.”
„Sytuacje ekstremalne, czyli jak rozwinąć skrzydła na krawędzi przepaści.”
„Sytuacje rutynowe, czyli jak uchwycić iskierkę radości w ogniu codzienności.”
W końcu trafiła do pracowni z napisem: „Tresura myśli – nowy ład”. Nacisnęła mosiężną klamkę i wemknęła się do środka. W jednej chwili poczuła na sobie karcące spojrzenie wszystkich uczestników oraz surowy wyraz oczu profesora Ordona. O tym trenerze słyszała niejedną historię. Słynął z zamiłowania do porządku. Sadzał więc wszystkich według kolejności alfabetycznej, prosił, by na stołach były tylko niezbędne do notowania rzeczy i prowadził zajęcia według drobiazgowo przygotowanej listy zagadnień. Kamira spojrzała na jego poirytowaną twarz. Kilka sekund wcześniej wszystkie jego zmarszczki na czole zdawały się układać w idealny trójszereg. Gdy ujrzał spóźnioną Kamirę, głębokie bruzdy skurczyły się nieforemnie i nabrzmiały złością.
– Pani się nazywa?
– Kamira. Kamira Volante.
– Pani usiądzie i więcej nie przeszkadza. – A zatem będzie o porządku – wrócił do swojego monologu Ordon. – Zdefiniujemy co jest dobre, a co złe. Oddzielimy ziarna od plew i wypracujemy rzadką umiejętność generowania dobrych myśli.
Kurs Pozytywnego Myślenia powstał na fali New Age i cieszył się ogromną popularnością. Trafiali tu wszyscy, na których system odcisnął swój przyciężkawy i obłocony lękiem bucior. Na listę kursantów zapisywali się też weterani fatalizmu. Od wielu lat nosili w ustach podepresyjny smak szlamu, którego nie mogli wypłukać żadnym medykamentem. Łykając tabletki wyciszali rozdygotane struny swojego wewnętrznego instrumentarium, aż w końcu, docierali do przekonania, że połykają co dnia pięknie opakowaną pigułkę gwałtu, po której czują się PRAWIE dobrze i właśnie to PRAWIE doprowadzało ich do szaleństwa. Prawie dobrze, prawie bezpiecznie, prawie bez bólu, prawie bez lęku, prawie idealnie. „Prawie” wytworzyło w nich przepaść nie do przekroczenia. Stało się uporczywym wezwaniem do działania, do sięgnięcia głębiej, do stawienia czoła prawdzie – tym razem w totalnej trzeźwości.
Kamira nie miała za sobą depresyjnych epizodów. Już jako dziecko kierowała swoją uwagę tam, gdzie było przyjemnie, łagodnie, bez walki i konfrontacji. W szukaniu pozytywnych stron nie miała sobie równych. Nie lubiła zatrzymywać się na tym, co złe. Wolała to omijać, a nawet udawać, że tego nie ma. To pomagało jej przetrwać trudne chwile i odwrócić uwagę od cierpienia. Nieświadomie jednak inwestowała ogromną ilość energii w ukrywanie trudnych emocji. Wykluczała niewygodne aspekty i odcinała od siebie tę część wydarzeń, które niosły trudne doświadczenia. I tak latami budowała przyjemną iluzję rzeczywistości, pozornie wolną od jakiejkolwiek traumy. Co więc robiła na Kursie Pozytywnego Myślenia? To miejsce przyciągało ją, bo było zapowiedzią czegoś, co już doskonale znała, co było oswojone, bezpieczne, przyjemne i nie wymagało wysiłku. Dokładnie tak, jak lubiła. Do tego mogła brylować swoimi umiejętnościami. W końcu posługiwała się nimi od lat z godną podziwu lekkością.
Pierwsze zajęcia upłynęły na definiowaniu, układaniu i wprowadzaniu w myślach nowego ładu:
– Myśli mają swoje źródło w małym egotycznym umyśle, który tworzy w nas przekonanie o tym kim jesteśmy i jaki jest nasz świat. – mówił Ordon. Tam się właśnie wykluwają, jedna po drugiej. Nabrzmiewają, poszerzają się i po wielokroć transformują. Brzęczą w kokonie głowy i toczą wewnętrzną walkę, bo każda chce jako pierwsza wybrzmieć w naszych przekonaniach – połaskotać, zatrzepotać skrzydłami emocji, a czasem dotkliwie użądlić. Gdy już się ujawnia, chce by oddać jej uwagę. Wasza myśli to zatem nic innego jak twór waszego postrzegania.
Wszyscy słyszeli, choć nie wszyscy byli gotowi słuchać Ordona. Część kursantów nałożyła na uszy niewidzialne dla oka słuchawki z dobrze oswojoną kakofonią życia dobiegającą spoza murów sali. Pojawili się tu, bo obudzili w sobie pragnienie zmiany, jednak ich odwaga, by przyjrzeć się wszystkiemu na nowo, spała lodowatym snem.
– Jeśli więc macie w nawyku patrzeć na świat z pozycji lęku – kończył Ordon – wasze myśli będą wypełnione lękiem. Jeśli natomiast macie w zwyczaju postrzegać otoczenie z pozycji miłości, wasze myśli podążą za wami i będą miłujące. Dlatego powtarzam – włączajcie uważność! Zatrzymujcie myśl i zdecydujcie, czy chcecie jej oddać uwagę. Pamiętajcie, że w kokonie umysłu czeka w kolejce tysiąc innych tworów waszego postrzegania. Kolejka jest nieskończenie długa, więc nie obawiajcie się puszczać w niepamięć choćby stu pod rząd. Oczywiście, tę kolejkę można ukrócić, a nawet trzeba! Ale to temat na później. – zakończył Ordon i zastukał palcem w swój oldschoolowy zegarek, dając do zrozumienia, że zamknął swój wywód w idealnie zaplanowanym momencie.
Kolejne zajęcia zwiastowały lżejszy kaliber wiedzy: „Szklana pułapka”. Do sali weszła pewnym krokiem doktor Korba. Kilkoma zwinnymi ruchami chwyciła swoje długie włosy i upięła je w luźny kok. Nasunęła na nos duże okrągłe okulary i wyjęła z torebki pustą szklankę. Zastukała w nią długim czerwonym paznokciem, pytając:
– Co widzicie?
– Szklankę – odezwał się ktoś z pierwszej ławki.
– Pustą szklankę – rzucił ktoś z tyłu.
– Niewypełniony niczym pojemnik z wodą… po prostu szkło… – dorzucali kolejni.
– A teraz? – Korba położyła szklankę na blacie i postawiła obok butelkę wody oraz kartonik soku pomarańczowego.
– Szklankę czekająca na wypełnienie…. Różne możliwości… – coraz więcej osób przyłączało się do ćwiczenia.
– A teraz? – Korba wyciągnęła z torby przywiędłego tulipana, wysypała na blat garść kolorowych skittles’ów i rozrzuciła kilka połamanych paluszków.
– Pojemnik na przekąski… Wazon na kwiaty…
– Gdybym pokazała wam szklankę wypełnioną w połowie wodą, skupilibyście się na tym, w jakim stopniu szklanka spełnia swoje zadanie w kontekście wody. Usłyszałabym również błyskotliwe – „szklanka w połowie pusta lub pełna”. Wpadlibyście w pułapkę typowych skojarzeń sugerowanych wam od wielu lat. Tymczasem wystarczy zmienić perspektywę! Dopuścić nowy kontekst, zmienić scenerię dla sytuacji lub wprowadzić nowe okoliczności. To jak wyprowadzanie naszego myślotwórczego umysłu na spacer – najpierw po najbliższej okolicy, a potem dalej i dalej.
Korba z minuty na minutę, zmieniała pole obserwacji. Sprytnie zagarniała uwagę i kierowała nią w dowolnym kierunku.
– Wszystkie myśli są kwestią perspektywy. Spoglądajcie poza pierwszy plan. Spróbujcie wychwycić i na nowo uformować kontekst, bo on jest dopełnieniem wszelkich interpretacji.
Zajęcia, niczym koła zębate, prowadziły kursantów od jednego wątku do drugiego. Od ogółu do szczegółu. Od wąskiej pespektywy do coraz szerszej. Przesuwały horyzont ich postrzegania coraz dalej i coraz głębiej. Pozytywne myślenie, które pierwotnie zdawało się być kluczem do wszystkiego, z każdym kolejnym wykładem schodziło na dalszy plan. Zajęcia coraz śmielej i szybciej rozkruszały w nich początkowo twarde jak lód przekonania. I tak, topiąc w sobie kolejne kawałki dawnych koncepcji, otworzyli drzwi do zajęć „Ciało prawdę Ci powie!”.
Był to moduł prowadzony przez Wereszkę – filigranowego, dość cherlawego z pozoru mężczyznę z krągłymi jak piłeczki oczami i równie krągłym łagodnym uśmiechem.
– Uformujcie krąg! – zawołał od progu, a wszyscy podążyli za nim, podświadomie spodziewając się takiego obrotu spraw. Zarówno to, co robił Wereszka, jak i sposób w jaki się wyrażał było obłe, miękkie i zawierające duży ładunek łagodności. – A teraz wyciągnijcie dowolną dłoń i na jej wewnętrznej stronie napiszcie „Dusza”, a na zewnętrznej „Ciało”.
Na sali zawrzało, każdy ochoczo podążał za wskazówkami Wereszki ciekaw tego, co ma pokazać nowe ćwiczenie.
– Jesteśmy zbudowani z kilku warstw – ciągnął w międzyczasie – w tym z duszy i ciała fizycznego. Jest coś, co te dwie warstwy łączy, co je przenika.
Wszyscy spojrzeli na dość cienką strukturę oddzielającą napis DUSZA od CIAŁO.
– To są emocje! – przyszedł z odpowiedzią Wereszka. – Czasami robią to łagodnie, a czasami uderzają z hukiem. A emocje mają swoje źródło między innymi w myślach!
Kamira dotknęła swojego brzucha. Zdała sobie sprawę, że upchnęła w nim kilogramy żalu, strachu, gniewu i smutku. Spychała tam wszystko, czego postanowiła nie widzieć.
– A zatem myśl to emocja, która uderza w ciało. Ciało reaguje dając nam sygnał, że zapakowaliśmy tam „coś” – dobrego i karmiącego lub niestrawnego i niechcianego. Pozytywne podejście oznacza rozpoznanie każdej z emocji i decyzja o tym, co z nią zrobić. To nie oznacza upychania pod dywan żalu, unikania strachu czy uciekania od gniewu i smutku. Nie ma takiego kleju, którzy utrzymałby przez cały czas uśmiech na naszych twarzach. Chodzi o kierowanie uwagi i energii ku temu, co nas cieszy i uspokaja, bez udawania, że nie istnieją ciemniejsze aspekty życia. Tu z pomocą może przyjść ciało. Ono bezustannie daje nam sygnały. Pragnie być w kontakcie z nami, tyle, że nasz umysł oddzielił nas od niego – z jednej strony przekonał nas do tego, że jesteśmy tylko ciałem, a z drugiej wkręcił nam, że cokolwiek się z nim zadziewa, ma to swoją przyczynę na zewnątrz nas. Tymczasem ciało – niesione na fali emocji – czuje, mówi, podpowiada, nawiguje, przetwarza, transformuje. Każda myśl przejawia się w ciele. Możemy poczuć jej emocję, tak jak czuje się smak połykanej zupy. I tak jak możemy usunąć z ciała niesłużące nam elementy przemiany materii, tak też możemy usunąć z ciała niesłużące nam emocje.
Wereszka przeprowadził kilka ćwiczeń, które pomogły poczuć emocje w ciele. Niektórzy po raz pierwszy mieli okazję spojrzeć na swoje ciało z innej perspektywy. Zbiór kości, mięśni, powięzi, organów, naczyń krwionośnych i skóry zamienił się w czasie ćwiczenia w rezerwuar pełen odczuć, opowiadających historię wszystkich doświadczeń.
I tak z nowym postrzeganiem swojej cielesności, kursanci skierowali się na kolejny moduł zatytułowany „Świadoma myśl”.
Do sali wleciał Orzeł – tak właśnie nazywano wyprostowanego jak struna starszawego gościa, za którym frunął pióropusz białych włosów. Zmierzył wzrokiem wszystkich studentów, złożył dłonie w przyjazny trójkąt i powiedział:
– Usłyszeliście już jak wyławiać myśli – oddzielać te pozornie dobre od pozornie złych. Usłyszeliście też co zrobić, by spojrzeć na myśl inaczej niż zwykle – przyjrzeć się kontekstowi czy też drugiemu planowi. Poznaliście też metody pracy z emocjami w ciele. I tu oczywiście możecie się zatrzymać. Właśnie pozyskaliście narzędzia, które nieco ułatwiają życie. Pomagają dostrzegać jego dobrą stronę, wyławiać najlepsze kąski, odwracać uwagę od tego, co uwiera, boli, powoduje lęk. Nauczyliście się również jak wyrzucać z ciała niepotrzebne emocje – jeśli oczywiście starczy wam determinacji i nie poprzestaniecie na jednej próbie. Musicie bowiem wiedzieć, że mały umysł będzie was przekonywać do tego, że jedna sesja załatwia wszystkie lata traum. – uśmiechnął się życzliwie Orzeł. – Możecie więc śnić dalej i upiększać swój sen. Możecie też się obudzić i zacząć żyć prawdziwie, odbierając władzę wszelkim myślom!
Ostatnie zdanie wywołało spore poruszenie. Na sali przetoczył się pomruk, chrząkanie i głębokie oddechy.
– Jest myśl dobra, jest myśl zła i obok tego jest jeszcze świadomość myśli! – ciągnął pewnie Orzeł. I na tym właśnie się zatrzymamy.
Zajęcia z Orłem zdawały się dla wielu totalnym odlotem. Chwytał w szpony i unosił wysoko ponad przyziemne postrzeganie. Stwarzał okazję, by spoglądać na wszystko z szerokiej perspektywy, a jednocześnie prowadził głęboko w otchłań przekonań i programów. Jego słowa były dla wielu niewygodne, przecinały na pół od lat hołubione nawyki i zaprzęgały do pracy nad zmianą. Orzeł stwarzał okazję, by wznieść się ponad codzienność, po czym zrzucał wszystkich na ziemię:
– Mam ogromną nadzieję graniczącą z pewnością, że część z was obudziła w sobie chęć do lotu. – powiedział na koniec. – Do was należy decyzja – możecie wstać i iść dalej swoją dotychczasową drogą albo rozwinąć skrzydła i wzbić się ponad to wszystko.
Gdy tylko Orzeł wyleciał z sali, w drzwiach pojawiła się Wenus – kobieta z burzą pofalowanych włosów, wysuniętą dostojnie do przodu piersią i kolorowym tatuażem na ramieniu. Rozejrzała się dookoła i uniosła w uśmiechu zewnętrze kąciki oczu. Patrzyła nie tylko na wszystkich, ale i na wskroś wszystkiego. Był to rodzaj łagodnego i współczującego prześwietlenia.
– Powiem krótko – zaczęła – a komunikat dotrze do tych, którzy przyszli tu nie po narzędzia ułatwiające życie, ale po prawdę na swój temat. W tworzeniu myśli nie mamy sobie równych. Robimy to, bo pragniemy tworzyć historie – wyjątkowe, błahe, zabawne i te przesycone cierpieniem… Jedna historia goni drugą. A każda historia tworzy niezliczony ciąg myśli. To nie ma końca… A gdyby tak zakończyć wszelkie historie? Uwolnić się od koncepcji umysłu, który przekonuje nas, że przeżywamy jakieś ważne doświadczenia? A gdyby tak przestać myśleć i pozwolić sobie czuć? Co by się stało, gdyby oddać przewodnictwo sercu?
Seria wystrzelonych przez Wenus pytań, postawiła wszystkich pod ścianą. Stali w niemym szeregu, wykrzykując bezgłośnie w przestrzeni osłupiałego umysłu jedno pytanie: „Nie myśleć?! Czy można nie myśleć?!!!”.
– Musicie wiedzieć, że najlepsze pomysły powstają w przerwie – w przerwie od myślenia! Tak samo jest z poszukiwaną przez was radością. Ona chwyta za serce, a nie za ośmieszający i trywializujący odczucia umysł. Tak też jest ze szczęściem, którego pragniecie. Mierzycie je odczuwaniem, nie myśleniem.
Wenus oddawała sercu najwyższą wartość. Wszystko sprowadzała do odczuwania, któremu świat odbierał wszelką moc. Każde jej słowo zdawało się płynąć z głębi przedziwnej przestrzeni, niezaśmieconej konceptami umysłu. Było to inne. I było to prawdziwe.
– Dzisiaj stoicie na początku mostu, w miejscu, gdzie tworzy się myśl. Po drugiej stronie czeka serce i czucie. Idąc na drugi brzeg przekraczacie to, co najtrudniejsze – lęk, który jak rwąca woda przetacza się pod wami. Jeśli zdecydujecie się pójść dalej, trzymajcie się poręczy. Stawiajcie krok za krokiem i choćbyście mieli czołgać się ze strachu, idźcie dalej. Tam, gdzie jest serce, znajdziecie wszystkie odpowiedzi. Tam poznacie tajemnicę życia, czyli świadomość, kochani! Ona jest wszystkim, czego Wam trzeba. Działanie z przestrzeni serca ma większą wartość, niż jakikolwiek warsztat, całe wykształcenie i cała kariera. Każda decyzja z tego poziomu ma największą wagę. Właśnie tu jest potęga. W tym jest moc!
Zajęcia z Wenus zamykały pierwszą część kursu. Na dalszą drogę decydowali się nieliczni. Ci, którzy przyszli tu z nadzieją na poznanie kilku łatwych narzędzi, postanowili wybrać się gdzie indziej – tam, gdzie mogli usłyszeć i otrzymać dokładnie to, czego pragnął ich umysł.
Kamira zdecydowała się wejść na most. Mimo bojkotu krzyczącego na alarm umysłu, postawiła pierwszy krok. Chwyciła w wyobraźni poręcz i sprawdziła jej stabilność, niepewna czy utrzyma ją, gdy strach wytrąci jej ciało z równowagi. „Każdy krok jest krokiem w kierunku świadomości.” – przypomniała sobie słowa Wenus. I poszła za tym. Z ufnością. Zrozumiała też, że kurs nie jest po to, by przyswajać jego treść. Jest okazją do zobaczenia tego, czego poza nim tak trudno dostrzec. Daje bodziec do działania, zmienia perspektywę, uruchamia ciekawość i w końcu pozwala odwrócić lornetkę i spojrzeć na sytuację z innej strony soczewki.
1 komentarz
AnnaKarwowska
Piękne